Podróż do Łodzi

Sie sind hier:  Home > Stacje

Stacje

       

Opowiadanie Gesa Conring

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Emden, dworzec, 23 października 1941, 11.27, - 2 stopnie

Eiko Janssen drżąc spoglądał w szare niebo i podniósł wysoko kołnierz swojego płaszcza. Jego ubranie podobnie, jak mijających go Żydów, było przemoczone przez drobną mżawkę. Ci jednak prawdopodobie nie odczuwali zimna tak dotkliwie, jak Eiko. Wszyscy mieli na sobie parę warstw odzieży,  która dziwnie deformowała ich sylwetki gdy szli do  wagonów kolejowych, mających wywieźć ich w nieznane. Zgarbieni, pociągający nogami, ostatni wschodniofryzyjscy Żydzi, spośród których żaden nie miał mniej, niż 50 lat. Wszyscy inni: kobiety, mężczyźni i dzieci zostali już zabrani. Eiko niechętnie przywoływał w pamięci krzyki dzieci, placz kobiet i twarde spojrzenia mężczyzn, ponieważ to wszystko sprawiało, że czuł się odpowiedzialny za ich wywózkę. Także teraz nie mógł bez uczucia wstydu spojrzeć w twarze tych starych ludzi. Znał ich przecież, a przynajmniej niektórych z nich. Pamiętał, że kiedyś Isaak van der Wyk mrugnął do niego i pozwolił mu pogłaskać woły, które właśnie kupił od rolnika z okolicy. „Der schor ist koudel!“, powiedział  wtedy w jidysz do Eiko. "To dobry wół" przetłumaczył zmieszanemu chłopcu i śmiał się głośno, gdy ten zafascynowany powtarzał obco brzmiące słowa.

 Eiko zawsze lubił, gdy do należącego do jego ojca  sklepu z towarami mieszanymi przychodziła surowa Rebekka Valk, obdarzając go skąpym uśmiechem i prosząc o pół kilograma kawy. Eiko lubił nawet starego Aarona, który umarł w lecie, a o którym wszyscy mówili, że był szalony. Niezależnie od pogody siadywał zawsze na ławce z obłążącą farbą i zardzewiałymi śrubami przed żydowskim domem starców na Klaas-Tholen-Straße i wciskał w dłoń Eiko okruchy chleba, którymi karmił gołębie.  A kiedy Eiko siedział po turecku, otoczony gruchającymi gołębiami , śmiał się wysokim, łamiącym się głosem.

Jednakże w ktorymś momencie rzeczywistość dopadła Eiko. Podobnie, jak wszyscy chłopcy z sąsiedztwa, wstąpił do Hitlerjugend, a jego ojciec zabronił Żydom kupować w swoim sklepie. "Doprowadziliby naród niemiecki do upadku" wyjaśnił synowi.

Dlatego Eiko odczuwał jak gdyby satysfakcję. Pewien rodzaj zadowolenia, który właściwie był mu nie w smak, ale któremu mimo wszystko dał się ponieść. Nie musieć już myśleć o wyrazie oczu Żydów, którego w dzieciństwie sobie nie wyobrażał .  Ludzi, którzy teraz na zawsze znikną z Emden, ze wschodniej Fryzji, z jego życia.

 

Emden, dworzec, 23 października 1941 roku, 12.04, -3 stopnie

Pociąg z szarpnięciem ruszył, a Sara Valk przenikliwym spojrzeniem mierzyła zebranych na dworcu ludzi. Policja nakazała wprawdzie wszystkim zasłonić okna, ale Sarze udało się wyjrzeć przez małą szparę na zewnątrz. "Riekchem, czy to nie aby mały Eiko" zapytała starej Rebekki, siedzącej z zaciśniętymi ustami i wpatrującej się w swoje założone dłonie. Ta nieco odsunęła na bok zasłonę i rzuciła ostatnie spojrzenie na młodego mężczyznę z wysoko podniesionym kołnierzem płaszcza. Wpatrywał się on w czubki swoich butów i w przeciwieństwie do innych obecnych nie krzyczał głośno, nie śmiał się, nie wygrażał pięściami w kierunku ruszającego pociągu.  Milcząco przytaknęła, zanim znowu spuściła wzrok i złożyła dłonie. W przedziale obok Sary i Rebekki  na twardych, niewygodnych ławkach siedziło kilku Żydów z Norden. "Sara tak jest dobrze" powiedziała jakaś kobieta i pogłaskała drugą, wstrząsaną kaszlem, po ramieniu. Westchnęła. "Ta podróż nie będzie trwać zbyt długo. Kiedy dojedziemy na miejsce, wszystko będzie dobrze. Gdziekolwiek to będzie".  Jej głos robił się coraz cichszy, zanim nie odchyliła głowy i nie zamknęła oczu.

Nikt nie wiedział, jak fałszywe były nadzieje Liny Altgenug.

 

Berlin, Dworzec Główny, 24 października 1941, 13.27, -5 stopni

Pociąg stał już od wielu godzin.

Najpierw można było usłyszeć podniesione głosy: wykrzykiwano rozkazy, krzyki stawały się głośne.  Sara Valk po raz dziesiąty już w ciągu ostatniej pół godziny wyglądała na zewnątrz. "Doczepiają  inne wagony" oświadczyła głośno obecnym "myślę, że musimy długo czekać, bo pierwszeństwo mają transporty Wehrmachtu".  Rozległ się aprobujący pomruk. Jej imienniczka, Sara z Norden, znowu zakasłała. "Dokąd my w ogóle jedziemy" zapytała jedna z kobiet, której twarz niemal całkowicie zakrywał szal. To pytanie wszyscy zadawali od początku podróży, ale nikt nie potrafił na nie odpowiedzieć.

"Daleko stąd" powiedziała Lina Altgenug "nie sądzę, żebyśmy tam znali kogokolwiek , kto mógłby podać nam choćby filiżankę herbaty". Na wielu twarzach pojawił się zmęczony uśmiech.

Wszyscy nagle pomyśleli o gorącej herbacie i talerzy zupy z kromką czarnego chleba. Od czasu wyjazdu z Emden nie dotali nic do jedzenia, a tylko niektórzy przewidująco zabrali ze sobą prowiant. Ci, którzy zabrali ze sobą trochę chleba, jedli go teraz zachłannie, a reszta przyglądała się temu smutnie i pożądliwie.

Łódź, stacja Radegast, 25 października 1941, 8.13, -5 stopni

Kiedy pociąg stanął, ucichły także wszystkie rozmowy.

Drzwi wagonów otworzyły się i umundurowani mężczyźni nakazali Żydom, aby wysiedli i załadowali swoje bagaże na ręczne wózki. Droga do getta jest zbyt długa, aby nieść je w rękach.

"Getto?" zapytała Sara Schulenklopper w zapadłej ciszy, zanim wstrząsnął nią nowy atak kaszlu.
Drżący, z dziwnie zesztywniałymi od długiego siedzenia nogami ostatni wschodniofryzyjscy Żydzi opuszczali wagony, przyciskając do siebie  resztki swojego dobytku.

Pojedyncze płatki śniegu osiadały na płaszczach i czapkach tworząc delikatny koc, który jednak nie ogrzewał. "Gdzie my jesteśmy? " zwrócił się Lazarus Altgenug, dawny rzeźnik z Norden, do jednego z mężczyzn. Ten przez kilka chwil  mierzył go wzrokiem, jak gdyby spierał się sam ze sobą, czy w ogóle powinien odpowiedzieć.  "Litzmannstadt" odparł krótko i odwrócił się. Lina Altgenug złapała swojego brata Lazarusa za ramię i pociagnęła za sobą, gdy ten już chciał odpowiedzieć.
"Dalej-ładuj na to swoje rzeczy"  poleciła Lazarusowi, stawiając swój bagaż na wózku, na którym znajdowały się już zeczy Friedy Schönthal i Schulenklopperów. Lina słyszała już, że na Wschodzie są getta dla Żydów, ale jednak nigdy nie myślała, że się tam znajdzie i będzie musiała tam żyć. Droga ze stacji do getta miała około sześciu kilometrów.  Kiedyś, gdy byli młodzi, mogli pokonać ten dystans w szybkim tempie. Jednak teraz, gdy już byli starzy i słabi, potrzebowali na to więcej czasu. Zimno szczypało ich w ręce, nosy i policzki, ich buty nasiąkły wilgocią zabłoconej ulicy. Za sobą ciągnęli wózki z mizernym dobytkiem, co czyniło ich marsz jeszcze cięższym.

 

Łódz, getto,  Hertastraße 25, 25 października 1941, 11.43, -5 stopni

"To nie może być prawda!" krzyczała przerażona Jenny de Vries, rozglądając się po pustym pomieszczeniu, w którym prowizorycznie zostali zakwaterowani starzy Fryzyjczycy. "Najpierw ta żałosna rejestracja w administracji, a teraz jeszcze to! I ta cała Polska, widzieliście? Mówię wam, że to przyniesie nam tylko kłopoty!" narzekała głośno.

Także wszyscy inni wyglądali na przerażonych, jednak nikt nie ośmielił się wyrazić swojego zniechęceni i przerażenia w taki sposób, jak zrobiła to Jenny. "To jest tylko tymczasowe, jeszcze przydzielą nam lepsze mieszkania"  Klara Philipstein próbowała uspokoić wzburzoną kobietę.  Kiełkujący spór przerwało wejście do pokoju młodej kobiety, która niosła garnek z parującą zupą i koszyk chleba. Wszystko to postawiła na jedynym znajdującym się w pomieszczeniu stole i zachęcająco popatrzyła na stojących w pokoju ludzi.

Szmer wypełnił skromny pokój o szarych scianach z odpadającym tynkiem. Wszyscy zaczęli szukać w swoich walizkach i tobołkach naczyń, w które mogła zostać nalana gorąca zupa.  Jenny jako pierwsza dostała zupę i była także pierwszą osoba, która ze zdegustowaną miną wlała parującą ciecz z powrotem do garnka. "Dziękuję panienko, ale może pani to sobie wziąć!" syknęła w kierunku dziweczyny wydzielajacej zupę. "Jecke"  mruknęła tamta niechętnie, wciskając w rękę starej kobiety.

Głodna Jenny przełknęła twardy chleb,  a jej zęby zaczęły ją przy tym boleć- ból w jej pustym żołądku był większy.

 

Łódz, getto,  Hertastraße 25, 26 października 1941, 01.17, -9 stopni

Lina Altgenug nie mogła zasnąć. Bolało ją całe ciało, nie tylko z racji jej wieku, długiej podróży i męczącego marszu ze stacji do getta. Także dlatego, że ona i wszyscy inni musieli spać na podłodze. Jako materace i koce służyły zabrane ze sobą ubrania.

Od czasu posiłku przyniesionego przez dziewczynę w południe nie dostali nic więcej do jedzenia. Z tego powodu Linie burczało w brzuchu..

Słowo zupa było właściwie mylące. Poza tym, że była gorąca, w niczym nie przypominala gęstej, pożywnej zupy, podawaną w domu w Norden. Tu w Litzmannstadt zupa składała sie z gorącej wody, w której pływały kapuściane głąby i ziemniaczane obierki. Była bez smaku i nie syciła głodu, podobnie, jak twardy, stary chleb, który i tak wszyscy łapczywie połykali. Lina sądziła, że jest jedyną osobą, która dostrzegła współczujące, a równocześnie pełne dezaprobaty spojrzenie polskiej dziewczyny.  Nazywała się Stana, jak dowiedział sie brat Liny Lazarus. Była wydzielaczką, jedną z kobiet wydających zupę i posługiwała się trudno zrozumiałą mieszanką polskiego, niemieckiego i jidysz. "Wy jekes, wy jesteście z zachodu! Nie wiecie, jak sie tutaj żyje" oświadczyła poza tym i pokeciła z dezaprobatą głową,  że wszyscy tak szybko zjadali swój przydział chleba. Więcej od Stany nie można było się dowiedzieć.  Sara Schulenklopper kasłała głośno, czym przestraszyła kilka śpiących osób. "Lala?"  szepcząc zwróciła się Lina do swojego brata, nazywając go imieniem jeszcze z ich dziecięcych czasów. Teraz leżał koło niej, wbijając wzrok w sufit i zaciskając rękę na kieszonkowym zegarku, jedynnej cennej rzeczy, jaką  jeszcze posiadał.

"Lala co z nami będzie? Nie mamy już niczego i teraz jesteśmy w tym okropnym miejscu".  Lazarus odwrócił głowę i popatrzył na swoją siostrę z lekkim usmiechem, który odsłaniał jego złamany przedni ząb. Był to wynik bójki z chłopakami  o dziewczynę z Sielstraße  w Norden, w którą wdał się jako szesnastolatek. Jeszcze parę dni wcześniej Lina mogłaby przysiąc, że zaledwie wczoraj, wycierając brudne ręce o fartuch, surowo kazała otworzyć usta swojemu małemu bratu, tak świeże były  wszystkie wspomnienia. Jednak w ciagu ostatnich dni wydarzyło się tak wiele, że jej młodość i całe życie w Norden została zepchnięte na daleki plan i spowite szarą zasłoną.  Zaczęło liczyć się teraz, dzisiejszy głód, ból, poczucie opuszczenia i strach.

"Wszystko będzie dobrze Lina" wyrwał ją z zamyślenia Lazarus, poklepując delikatnie po ramieniu. "Słyszałaś przecież, co powiedziano nam w administracji getta. Za kilka dni przeniosą nas na Gnesener Straße.  Tam będzie nam lepiej". Lina nie mogła na to nic odpowiedzieć. Mogła mieć  tylko nadzieję.

 

Łódź, getto, Gnesener Straße 26, 1 grudnia 1941, 14.49, -1 stopień

W dniu, w którym ostatni wschodniofryzyjscy Żydzi opuścili swoje prowizoryczne miejsce zakwaterowania, padał śnieg. Wszyscy przenieśli się na Gnesener Straße 26, do miejsca, które  w ciągu następnych miesięcy mialo stać się ich domem.

Kiedy ciężko oddychając i jęcząc wspinali się po wąskich stopniach, oczekiwali najgorszego.  Jednak w pokojach, przeznaczonych dla 6-10 osób znajdowały się łóżka, stoły i kilka chybotliwych krzeseł. Oczywiście były to warunki nieporównywalne z tymi, które panowały w ojczyźnie na wybrzeżu Morza Północnego, ale jednak ostatni wschodniofryzyjscy Żydzi nauczyli się dostrzegać najmniejszy luksus i cieszyć  się nim.

Lina Altgenug milcząco usiadła na drewnianej pryczy, która i tak wydawała się jej, po pobycie w tymczasowym obozie służącym jako noclegownia, wydawała się jej być niebywałym komfortem. Przed paroma dniami  na zapalenie płuc zmarła Sara Schulenklopper . Najpierw wzrosła jej temperatura, a potem jej oddech stał się świszczący i ciężki. Nawet wezwany lekarz nie mógł już jej pomóc. Teraz Lina czuła się jeszcze bardziej samotna i opuszczona, niż przedtem.  Znała Sarę od najwcześniejszego dzieciństwa i teraz miała coraz silniejsze uczucie odebrania jej ojczyzny i przeszłości. Najpierw zmuszono ją do opuszczenia domu, w którym musiała pozostawić swój cały osobisty dobytek, a teraz odchodzą ludzie, którzy byli jej pamięcią. Lazarus kasłał, kiedy Lina siedziała obok niego. Nie miał zapalenia płuc, jak Sara, tylko zapalenie oskrzeli. Przybyły lekarz zalecił okłady z octu jabłkowego na klatkę piersiową. Lina postąpiłaby w ten sposób, bo był to stary domowy sposób. Problemem było jednak to, że ocet w getcie był nieosiagalny. Podobne, jak świeży chleb, owoce, warzywa, mięso, herbata czy cukier. Była tylko kawa, wodnista ciemna ciecz, którą jednak wszyscy pili zachłannie, aby choć na krótko móc się nią rozgrzać. "Wkrótce napiszę do Josepha, aby przysłał nam pieniądze" powiedział Lazarus do swojej siostry, a ta w milczeniu aprobująco skinęła głową "talony żywnościowe nie wystarczą. Poproszę Halę, aby postarała się o coś do jedzenia".

Ponieważ żywnosci w getcie było mało, każdemu przydzielane były talony, które umożliwały otrzymanie pewnej ilości produktów. Pzydziały były jednak tak skąpe, że rozwinął się czarny rynek. Hala była młodą pielęgniarką, która opiekowała się starcami z Gnesener Straße 26 i zawsze była gotowa im pomóc.

Gdyby Joseph przysłał pieniądze, możnaby kupić za nie chleb, a być może nawet buteleczkę octu, który złagodziłaby kaszel Lazarusa.

 

Łódź, getto, Gnesener Straße 26, 31 grudnia 1941, 22.53, -19 stopni

Hala Pollak była zaskoczona, gdy zobaczyła, że stara Rebekka Valk stanęła przy oknie i wpatrzyła się w ciemność.

"Co tam jest do oglądania?" zapytała Hala i ujęła kobietę pod ramię chcąc zaprowadzić ją  z powrotem na pryczę. "Ciemność, moja dziewczyno, nic tylko ciemność" odpowiedziała cicho Rebekka i bez protestu pozwoliła położyć się do łóżka i przykryć brudnym, połatanym kocem. "jestem głodna, taka głodna..." poskarżyła się.  Tak chętnie Hala pomogłaby teraz starej j Rebece Valk ugotować miskę gorących płatków owsianych i podałaby jej też filiżankę herbaty.

Hala wcześnie zauważyła, że co prawda starzy ludzie z Gnesener Straße 26 cierpieli tak samo z powodu zimna i głodu, jak wszyscy inni Żydzi w getcie, ale mimo wszystko tęsknili za czymś innym, niż rozgrzany piec i duża kromka chleba. Nazywali to herbacianym pragnieniem. Tęsknili za czarną herbatą.

Hala nie mogła zrozumieć wszystkich wyrażeń i zwrotów, używanych przez starców. Pielęgniarka była polską Żydówką i poza językiem polskim  mówiła w jidysz i po niemiecku,  którego nauczyła się z pomocą Henny Waldmann. Henny Waldmann. przybyła z jeckes ze Wschodniej Fryzji i mimo, że zachowywała się jak wszyscy inni, Hala widziała w niej raczej Polkę niż Niemkę, bo Henny urodziła się w Rawiczu. Jednak ani ona, ani Hala nie rozumiały wiele z rozmów starych ludzi prowadzonych w dziwnym rozwlekłym dialekcie,

Moin mawiali przy powitaniu co brzmiało prawie jak moi. Tego słowa nauczyła się, kiedy Lina Altgenug pogłaskała ją po jej blond włosach. To znaczyło pięknie. Hali pdobało się, że takie powitanie oznaczało coś pięknego, dobrego. Bardzo szybko zaczęła go używać. Kiedy wkraczała z moin do pomieszczeń starcy reagowali na to dobrodusznym, bezzębnym uśmiechem.

Nim Hala opuściła pokój cicho westchnęła, stojąc w wąskim korytarzu oparta o źle otynkowaną ścianę. Zamknęła oczy i słuchała.

Wcześniej getto było jeszcze częścią dużego pulsującego miasta. Do późnej nocy słychać było odgłosy przejeżdżających ulicami samochodów i konnych wozów, można było usłyszeć śmiech dobiegający z wielu restauracji.

Teraz getto było ciche. Nie dobiegał żaden hałas, nawet  szczekanie psa. W domu słychać było tylko kaszel i ciche pochrapywanie. Hala zadrżała i mocniej owinęła się szalem. Wkrótce rozpocznie się nowy rok i młoda pielęgniarka przypuszczała, że będzie on ciężki. Jednak nie miała pojęcia, jak wielkie i niewyobrażalne będą okrucieństwa, które na nich spadną.

 

Łódź, getto, Gnesener Straße 26, 15 kwietnia 1942, 7.13, - 2 stopnie

Wiosna powoli wypierała ostrą zimę i wszyscy cieszyli się pierwszymi ciepłymi promieniami słońca, które rozświetlało szare zaułki getta i rozbłyskiwało na okiennych szybach.

"Lina wszystkiego najlepszego z okazji urodzin" powiedziała Frieda Schönthal wręczając Linie Altgenug gałązkę forsycji , na której prawie wszystkie pąki były jeszcze zamknięte. Tylko nieliczne kwiaty swoją jaskrawą żółcią przyciągały wzrok każdego, kto wchodził do pokoju. Lina ostrożnie pogładziła pąki rośliny. "Jakie piękne" wykrzyknęła i objęła serdecznie Friedę.

W tym momencie Lina czuła, jakby ocknęła się z głębokiego snu, w którym dręczyły ją najstraszliwsze koszmary. Słońce i kwiaty od Friedy dały jej poczucie, że skończyła się sroga zima, pełna niedostatku, głodu i chorób, która zabrała tak wielu i wreszcie zacznie się nowe życie.

 

Łódź, getto, Gnesener Straße 26, 11 maja 1942, 8.26, 7 stopni

"I dokąd oni nas zabierają?" zapytała  Johanna Philipson  swojego męża Luisa, pakując pośpiesznie swój dobytek do walizki. "Mówisz, że do obozu pracy?" Luis skinął powoli głową "tak, tak mi powiedziano. Na obwieszczeniu jest napisane wysiedlenie" . "ale ja nie rozumiem, jaką pracę możemy wykonywać" odpowiedziała Johanna i wskazała na innych staruszków dzielących z Philipsonami pokój, którzy podobnie, jak oni pakowali swoje rzeczy do walizek i tobołków. "ostatniej zimy zmarło 30 osób spośród nas, wiele jest chorych i tak słabych, że ledwie mogą chodzić. Czy jest jeszcze coś, co możemy robić dla Niemców?"

W jakimś momencie Johanna zaczęła czynić różnicę między Żydami a Niemcami. Siebie samej nie postrzegała już jako Niemki, a tylko jako Żydówkę. Czy mówiono po polsku, niemiecku, francusku, holendersku, czesku czy rosyjsku- było się Żydem, a przez to innym. Nie było się Niemcem. "Uważaj, żebyś nie włożyła za dużo" ostrzegł Luis swoją żonę "nazywa się, że można wziąć tylko 12 kg bagażu" . "A to dlaczego?" wmieszała się Else Gossels patrząc znad swojego plecaka "przecież potrzebujemy naszych rzeczy. Co zrobimy tam bez ubrań?"

"Słyszałem od Adama" zabrał głos Joseph ten Brink "że wszyscy wysiedleńcy muszą zostawić swoje rzeczy jeszcze na dworcu".

"Adam! Ten może gadać, kiedy dzień jest długi" prychnął Luis

"Przecież on pracuje na Radegast i kiedy go wczoraj spotkałem przy studni przysiegał, że widział, jak przyjechały wagony pełne ubrań, walizek i butów. One muszą skądś przychodzić, no nie?" nie dał się zbić z tropu Joseph "nie wiem, co się z nami stanie, ale mogę wam wszystkim z całą pewnością powiedzieć, że to nic dobrego!".

Stacja Koło, położona ok. 70 km od Łodzi, 11 maja 1942, 17.31, 15 stopni

Sara Hartog mrużąc oczy spoglądała w błękitne niebo. Cały czas wydawało się jej tak nierzeczywiste to, że opuściła getto. Nie mogła cały czas pojąć, że minęła zima, a teraz przed nią jest lato, kiedy ma pracować w obozie pracy. Pewnie, że nie była to przyjemna perspektywa, ale mimo wszystko lepsza, niż dalsze miesiące spędzone w zimnym wilgotnym domu, w którym nie było ani dobrego ogrzewania, ani wyżywienia.

Sara zarzuciła plecak i poszła za innymi, którzy właśnie wsiadali na ciężarówkę. "Wierz mi, że to tutaj jeszcze się źle skończy" mruczał  Joseph ten Brink, kiedy Sara usiadła obok niego, a ciężarówka w końcu ruszyła. "Schojte! Bądź w koncu cicho, bo tylko niepotrzebnie napędzasz wszystkim strachu" ofuknął go Lazarus Altgenug i potarł bolące kolana "wszystko będzie dobrze, to pewne". Sara wzięła rękę swojej przyjaciółki Rosy Wolff i ścisnęła ją "przecież ci powiedziałam Rosa" stwierdziła "wszystko będzie dobrze".  Sara życzliwie spoglądała na pagórkowaty krajobraz. Wszystko wyglądało  przyjaźnie i nie można było mieć żadnych złych myśli przy tak pięknej  pogodzie.  Wtedy jej wzrok padł na ciemny słup dymu, który wydobywał się z odległego fragmentu lasu. "Widzicie to?" zwróciła się do innych "co to jest?" Lina Altgenug przekrzywiła głowę w zamyśleniu "wygląda, jakby tam była duża fabryka, nie sądzicie?" i mocniej owinęła szal wokół kościstej szyi, bo wiatr był naprawdę zimny. Wszyscy milcząco przytaknęli. Tak, to pewnie jest to.

Sara Hartog musiała nagle pomyśleć o swoim dzieciństwie w Aurich, o gorących letnich dniach, w czasie których siadała ze swoją matką na zewnątrz i robiła na drutach, o długich wieczorach, gdy siadała na dywanie ze swoim rodzeństwem i grywała w gry planszowe i o jasnych porankach, kiedy brała na ręce swoją małą siostrzyczkę Henni, gdy przynosiła mleko,

W tym momencie Sara chciała być tam znowu. Nie tylko dlatego, że miała tam dom, ale także dlatego, że tam zostało wszystko, co kochała i co było jej drogie: jej rodzina i przyjaciele. Tam wiedziała, co ją czeka, gdy opuszczała dom.

Newsbox News01


deutsch / niemiecki


Publikacja projektu - 9,00€
Punkty sprzedaży:
Archiwum Miejskie Emden
Muzeum Narodowe Emden
Szkoła zawodowa Emden II

 Kraj odkrycia

Podróży do Fryzji
Wschodniej żydowskiej

 

Powered by CMSimple| Template: ge-webdesign.de| html| css| Login